transatlantyk
Annopol
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 180452.56 km
  • Km w terenie: 274.50 km (0.15%)
  • Czas na rowerze: 336d 11h 27m
  • Jeżdżę z prędkością średnią: 22.34 km/h i wcale się tym nie chwalę
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Szukaj

Moje linki

Miki

Michał Wolff

Transatlantyk stary

Transatlantyk nowy

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy transatlantyk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

powyżej 300

Dystans całkowity:12669.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:552:05
Średnia prędkość:22.95 km/h
Maksymalna prędkość:64.90 km/h
Suma podjazdów:52905 m
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:395.91 km i 17h 15m
Więcej statystyk
Niedziela, 26 sierpnia 2012Kategoria Focus, powyżej 300
Świnoujście-Płoty-Drawsko Pomorskie-Piła-Bydgoszcz-Toruń

Niestety nie dałem rady. Następstwa kwietniowego wypadku i osłabienie organizmu były
poważniejsze niż się spodziewałem. W Toruniu po niecałych 400 km byłem bardziej zmęczony niż rok temu na mecie. Dalsza jazda nie miała sensu. Dane wycieczki: Dystans : 379.35 km (0.00 km teren) Czas : 14:26 h Vsr : 26.28 km/h Podjazdy : 1123 m
Vmax : 52.20 km/h Temp : 18.0 'C
Niedziela, 24 lipca 2011Kategoria Focus, powyżej 300
Uwaga : cały BB Tour przejechałem z zepsutym licznikiem. Wpisy nie są więc całkiem dokładne. Podstawowe dane "pożyczyłem" od wilka, podział na dni był prosty, bo zapamiętałem miejscowości do których dojechałem, posłużyłem się też swoimi zeszłorocznymi danymi. Starałem się to wszystko zrobić jak najlepiej, ale nie są to dane dokładne.
Dokładny jest dystans podany pierwszego dnia - 542 km - tyle obecnie wynosi mój rekord dobowego przejazdu. Dane wycieczki: Dystans : 365.00 km (0.00 km teren) Czas : 16:10 h Vsr : 22.58 km/h Podjazdy : 1615 m
Vmax : 60.10 km/h Temp : 25.0 'C
Sobota, 23 lipca 2011Kategoria Focus, powyżej 300
Jak to było z tym BB Tourem

21.07 - godz. 20.33 - Kraków Główny. Spotykam się z Waksmundem w pociągu do Świnoujścia. Nie umawiając się wcześniej kupujemy po kilka piw i po gazecie na drogę. Gazety okazały się takie same :-) W pociągu luz. Mieliśmy cały przedział dla siebie.

22.07 - godz. 8.15. Nie spóźniony pociąg przyspieszony dojeżdża do Świnoujścia. Przez chwilę szukamy biura wyścigu i organizatorów bo jakoś żaden z nas adresu nigdzie nie zanotował :-)
- godz. 11.00 - 16.00 . Serwisujemy rowery i jemy, jemy, jemy....
- godz. 16.00 - przyjeżdża Michał Wolff. Idziemy na pierogi.

23.07 - godz.7.00 - już po toalecie i śniadaniu. Psuje mi się licznik przy rowerze. Nie udało się go zreanimować do samych Ustrzyk.
godz. 8.00 - Start honorowy. Pada , leje, znowu pada i znowu leje. Jadę kilka godzin w parze z Andrzejem Włodarczykiem. Później wycofa się z powodu kontuzji. Mamy wiatr w plecy lub prawie w plecy.
W Gulczewie z okna macha i wykrzykuje pozdrowienia nasz mietek .
godz. 10.45 - pierwszy punkt kontrolny w Płotach. Dogania mnie Wax. Ze dwie godziny będziemy jechać w jednej grupce.
godz. 15.00 - mniej więcej. Przed Wałczem przestaje padać. Suchy asfalt !!! Szalony
ruch samochodów osobowych.
godz. 16.35 - PK (punkt kontrolny) Piła - syn przyjaciół przynosi mi soki jabłkowe z Tymbarku.
godz. 18.30 chyba - w Wyrzysku czeka na mnie cinek. Będziemy jechać razem około godziny. Potem zawróci by wykąpać następcę tronu :-)
godz. 19.50 - PK Kruszyn pod Bydgoszczą. Na wjeździe mijam się z wyjeżdżajhącym Waksmundem. Następne spotkanie będzie w Ustrzykach. Za to przy stole pałaszuje obiad Michał W. Gadamy chwilę. On wyjeżdża trochę przede mną. Dogonię gpo za jakieś dwie godziny. Będziemy jechać razem mniej więcej do Grójca.

24.07 - godz. 2.05 - PK Włocławek wita nas nawierzchnią od której wypadają plomby z zębów, a nawet zęby w całości. Taką samą nas pożegna. Na szczęście na punkcie ludzie bardzo sympatyczni..
Jedziemy drogą na Płock prowadzącą tuż nad Wisłą, a właściwie zalewem. Pięknie wygląda to o świcie, gdy słońce wschodzi za zalewem.
godz. 5.05 - PK Gąbin. Michał ma problemy z kolanami. Zostaje z tyłu, żeby kombinować z ustawianiem siodełka.
godz. 8.14 - PK Guzów za Sochaczewem. Piękna pogoda, dobre jedzenie. Przebieram się w krótkie ciuchy (markowe, 1008). Dojeżdża Michał. Skraca maksymalnie postój - wyjeżdżamy razem. Wiatr w pysk. Jedziemy w parze - w zasadzie prowadzę cały czas do Grójca, Michał ciągle nie może dojść do ładu z kolanami.
godz. 11.40 - PK Grójec. Michał zostaje dłużej, żeby odpocząc. Wyjeżdżam sam.
godz. 17.00 - Dojeżdżam do Iłży. Oberwanie chmury. Przeczekuję z 15 minut na przystanku.
Za kilometr punkt kontrolny. Przebieram się w długie ciuchy. Nie pada, ale już jest chłodno.
godz. 19.00 - Ostrowiec Świętokrzyski. Tutaj - w swojej firmie - mam zaplanowany odpoczynek i trzy godziny spania. Oczekuje mnie czteroosobowy komitet powitalny z kawą, gorącym rosołem; jest prysznic, rozłożona kanapa i śpiwór. Sen zrobił mi doskonale. W tak zwanym międzyczasie wyprzedził mnie Michał Wolff. Ma ze dwie godziny przewagi.
godz. 23.15 - wyjeżdżam z Ostrowca z nowymi siłami. Jeszcze w mieście wyprzedzam trzech zawodników. Dostałem w czasie snu multum sms-ów . Oczywiście większość od naszych forumowiczów. Bardzo wzruszający był sms od osoby podpisującej się mdudi, która do tego stopnia jednoczyła się z nami w wysiłkach, że aż piwo na tę okoliczność konsumowała :-). Jechało mi się doskonale do Kolbuszowej. Potem jednak zaczęła męczyć senność. Piętnaście minut drzemki na przystanku załatwiło sprawę.

25.07 - godz. 6.40. PK "Pod Skrzydłami" zaraz za Rzeszowem. Kiepskie jedzenie. Wypijam kawę - jadę dalej. BŁĄD !!! Już po jakichś 20 km "odcięło mi prąd". Zjeżdżam na stację benzynową. Ratuję się Colą i batonami, które miałem ze sobą. Pomaga.
Spotykam się z Kondorem (rowerzysta taki). Jedziemy razem, ale on najczęściej zasuwa do przodu i filmuje mnie. Teren coraz bardziej pagórkowaty. Za Leskiem kończą się żarty - zaczynają się góry. Nie po takich górach się jeździło - ale nie było wtedy 900 kilometrowego wstępu :-) Teraz każdy metr przewyższenia to ciężki wysiłek.
Kondor wraca do Sanoka. Żegnamy się w biegu, bo z przodu widać zawodnika, którego trzeba wyprzedzić :-) Udało mi się to niemal natychmiast. Rozpędziłem się na maxa z górki i podjazd pokonałem nie zmieniając przełożenia. Za chwilę powtórzyłem manewr i zawodnik został daleko z tyłu. Dostałem niesamowitego "pałera". Jechało mi się wspaniale. Zaczyna się podjazd w Ustianowej niezbyt stromy, ale bardzo długi. Przede mną wściekle czarne chmury - oj będzie się działo. Nie ma sensu przebierać się w długie ciuchy - i tak przemoknę, a czasu szkoda, bo wiem, że na plecach mam kilku zawodników. Rzeczywiście nadchodzi ulewa. Ciągnę mocno pod górę, auta chlapią niesamowicie, ale i tak przemokłem już kompletnie. Okulary spuszczam na czubek nosa i patrzę troszkę nad nimi. I kogo widzę? Michał przebiera się na poboczu! Mam go !!! Ciągnę ile sił pod górę. Przeczuwam, że Michał zrobi wszystko aby mnie wyprzedzić. Niedługo szczyt podjazdu i zjazd do Ustrzyk Dolnych. Przestaje padać, wychodzi słońce. Należy skręcić w prawo i minąć Ustrzyki bokiem. Nie bardzo wiedziałem w którym miejscu mam skręcić, a brakowało czasu na studiowanie mapy. Pojechałem przez Ustrzyki. Będzie dalej, za to bardziej płasko. W Ustrzykach korek, musiałem zwolnić. Za Ustrzykami coś nie mogłem się już rozpędzić. Nadchodził kolejny kryzys.
godz. 13.20 - PK "Gęsi Zakręt". Michał już tu był. Pięć minut wcześniej, czyli idziemy łeb w łeb. Do mety jakieś 40 km. Zaczyna się podjazd w Czarnej - najtrudniejszy na całej trasie.
Niestety - to tam przegrałem. Wlokłem się niesamowicie. Kompletnie siadła psychika. Walczyłem wtedy nie tylko z Michałem. Chciałem jeszcze pobić wynik z zeszłego roku, a na dodatek złamać granicę 55 godzin. Momentami wydawało się, że wszystko stracone. Na szczycie odcięło mi prąd po raz drugi tego dnia. Sturlałem się na dół i na stacji benzynowej ponownie Cola i batony i ponownie pomogło. Odzyskałem trochę wigoru. Cisnę z całych sił.
Jadę już na stojąco, bo każda próba "usiąścia" powoduje pożar w miejscu do tego siedzenia
służącym. Znak drogowy : Ustrzyki G. - 14 km. Mam pół godziny czasu, żeby te 55 godzin pokonać. Wystarczy jechać 28 km/godz - droga płaska, nie taka znowu filozofia. Licznik zepsuty - nie mogę kontrolować prędkości. Idę w trupa. Pół kilometra przed metą wyprzedzam jeszcze kogoś, ale on startował 20 minut po mnie, więc to nie ma znaczenia innego niż jakieś emocjonalne i JEST, JEST, JEST META. DOJECHAŁEM !!! Dane wycieczki: Dystans : 542.00 km (0.00 km teren) Czas : 20:51 h Vsr : 26.00 km/h Podjazdy : 1216 m
Vmax : 50.50 km/h Temp : 13.0 'C
Sobota, 25 czerwca 2011Kategoria Author, powyżej 300
Nadarzyce-Jastrowie-Złotów-Krajenka-Wysoka-Szamocin-Margonin-Wągrowiec-Mieścisko-Kłecko-Gniezno-Słupca-Konin-Koło-Dąbie-Uniejów-Poddębice-Łódź Dane wycieczki: Dystans : 367.97 km (0.00 km teren) Czas : 16:26 h Vsr : 22.39 km/h Podjazdy : 656 m
Vmax : 50.90 km/h Temp : 23.0 'C
Sobota, 18 czerwca 2011Kategoria Author, powyżej 300
Ostrowiec-Końskie-Piotrków Tryb.-Łask-Uniejów-Radziejów-Kruszwica-Inowrocław-Bydgoszcz Dane wycieczki: Dystans : 429.06 km (0.00 km teren) Czas : 18:42 h Vsr : 22.94 km/h Podjazdy : 964 m
Vmax : 52.00 km/h Temp : 20.0 'C
Niedziela, 22 sierpnia 2010Kategoria powyżej 300
Sanniki-Sochaczew-Grójec-Radom-Iłża-Ostrowiec-Lipnik-Kolbuszowa-Rzeszów-Domaradz
www.1008.pl
Bezproblemowa, szybka jazda trwała mniej więcej do Grójca. Później trzeba było omijać drogę ekspresową jakimiś bocznymi drogami, trochę pobłądziłem, dwukrotnie mimo woli wylądowałem znów na ekspresówce i przenosiłem rower przez barierki i przez rowy. Zacząłem tracić rytm, pojawiło się zmęczenie. Już wiedziałem, że nie dojadę za dnia do Ostrowca, że będę musiał spać we Wsoli. Hotel we Wsoli „znam z widzenia” od lat, przejeżdżałem tamtędy autem dosłownie setki razy…. I jakimś cudem przegapiłem go, ocknąłem się gdy pojawiła się tablica „Radom”. Musiałem wracać trzy kilometry ! Zjadłem rosół, jajecznicę i położyłem się na dwie godziny. Nie spałem za dobrze, przeszkadzał upał i muchy. Ruszyłem dalej. Przez Radom przejechałem jak po sznurku – częściowo znałem przejazd. Niedługo na punkcie kontrolnym pod Iłżą ze zdziwieniem ujrzałem Michała Wolffa. On spał tam właśnie i akurat zbierał się do odjazdu. Zjadłem jeszcze solidny obiad i pojechałem dalej. Już zrobiło się ciemno. W Ostrowcu zatrzymałem się w swoim biurze – powymieniałem baterie w lampkach rowerowych, rozrobiłem dwa bidony napoju izotonicznego i pojechałem dalej. Następny punkt kontrolny – Lipnik. Znowu Michał. Okazało się, że pożyczył komuś swoją zapasową dętkę, potem sam złapał gumę i musiał kleić po ciemku, w nocy. W Ustrzykach zgłosiłem organizatorom jego kandydaturę do nagrody fair play, ale nie wiem czy coś z tego będzie. Jechaliśmy razem z Michałem jakiś czas i w okolicach mostu na Wiśle musiałem odpuścić, bo znowu dokuczała mi wielka senność. Męczyłem się z tym do rana – jeszcze kilka razy kładłem się na piętnaście minut na przystankach. W międzyczasie na punktach kontrolnych wyprzedziłem jednak grupę pięciu zawodników. Dzień zastał mnie w Rzeszowie. Zaczęły się podjazdy, zaczął się wiatr - tzw. „mordewind”. Dane wycieczki: Dystans : 394.00 km (0.00 km teren) Czas : 16:20 h Vsr : 24.12 km/h Podjazdy : 1615 m
Vmax : 62.70 km/h Temp : 25.0 'C
Sobota, 21 sierpnia 2010Kategoria powyżej 300
Świnoujście-Drawsko Pomorskie-Piła-Byggoszcz-Toruń-Włocławek - Gąbin - Sanniki
www.1008.pl

Na wyścig Bałtyk-Bieszczady Tour czekałem dwa lata. Dowiedziałem się o nim w 2008 roku gdy właśnie wystartowali ze Świnoujścia. Było już za późno, zresztą – wątpię, czy wtedy byłem na ten wysiłek gotowy. Rok później impreza została z kolei odwołana. Nadszedł jednak sierpień tego roku. Długa podróż koleją żelazną z Ostrowca do Świnoujścia, zakwaterowanie, odprawa, nocleg, poranek – i wreszcie przyszedł wyczekiwany moment. Stoję na rampie promu w Świnoujściu. Sam jestem ciekaw jak to wszystko pójdzie, tak długich przejazdów jeszcze nie miałem do tej pory. Po starcie ostrym odpuściła trochę trema i nerwy – teraz trzeba już było tylko jechać. Tempo w grupce od razu poszło dość ostre. Pierwszych śmiałków puściłem bez żalu do przodu. Jechali około 35 km/godz – dla mnie zdecydowanie za szybko. Zabrałem się z trzema kolarzami z Włocławka. Oni mieli trochę wolniejsze tempo. Nawet trochę na zmiany wychodziłem. W Wolinie doszliśmy jeszcze kilka osób, było już nas dziewięciu. Tak jechaliśmy do pierwszego punktu kontrolnego w Płotach. Wcześniej , w Golczewie niespodziewane spotkanie ze znanym mi już z forum rowerowego Mietkiem. Jechał z nami chyba z dziesięć kilometrów, pogadaliśmy trochę – myślę, że jeszcze się spotkamy. Na punkcie kontrolnym zjadłem trzy banany, uzupełniam wodę w bidonach – wjeżdża następna spora grupa. Wyruszam samotnie, żeby chwilę jechać samemu na luzie, trochę wolniej, pozwolić się dojść grupie. Strażacy wykierowali mnie na drogę wyjazdową – jadę. Jadę już kilkanaście minut i nikogo ani przede mną ani za mną. Sprawdzam mapę – ma być dobrze. Dopiero po następnych piętnastu minutach dogania mnie duża, połączona grupa. Utrzymałem się z nimi gdzieś do 155 km i zrezygnowałem. Jednak za szybko dla mnie – daleko tak nie pociągnę. Samotnie dojeżdżam do Piły. Tam spotkanie z przyjaciółmi od lat –Jolą i Heńkiem. Czekali na mnie, potem kibicowali mi przez internet do samej mety. Do Nakła jechałem trochę sam, trochę w towarzystwie innych zawodników. Stawka już zaczynała się trochę mieszać, układać w kolejności jaka będzie na mecie. W Nakle czekał na mnie Marcin. Przejechaliśmy razem ze czterdzieści kilometrów, posiedzieliśmy z godzinę na punkcie kontrolnym, bo chciałem się trochę zrelaksować i zjeść solidnie. To był jeden z milszych akcentów wyścigu. Rozstaliśmy się już głęboką nocą. Po pół godzinnej samotnej jeździe zaczął morzyć mnie sen. Musiałem przespać się na przystanku autobusowym na ławce. Po piętnastu minutach obudził mnie ziąb straszliwy. Trzęsąc się od chłodu ubierałem cieplejsze ciuchy, które jechały ze mną na bagażniku. Włączając się do ruchu zauważyłem z tyłu światło roweru. Chętnie pozwoliłem się dogonić. Przejechaliśmy razem przez Toruń, do Włocławka, do Kowala i tam kolega o świcie „wygonił” mnie do przodu ponieważ sam już słabł trochę. Przejechaliśmy razem chyba z 80 km, nagadaliśmy się – łatwiej było zwalczyć senność. Samopoczucie miałem doskonałe. Jechałem szybko, w granicach 28-30 km/godz. Za Gąbinem i troszkę za Sannikami minęła mi pierwsza doba od startu. Po raz pierwszy w życiu udało mi się przekroczyć 500 km w czasie 24 godzin. Jakiś już sukces miałem. Dane wycieczki: Dystans : 513.00 km (0.00 km teren) Czas : 19:52 h Vsr : 25.82 km/h Podjazdy : 1216 m
Vmax : 50.50 km/h Temp : 26.0 'C
Czwartek, 3 czerwca 2010Kategoria powyżej 300
Ostrowiec-Radom-Nowe Miasto nad Pilica-Łowicz-Płock-Grudziadz-Gdańsk
Wiecej szczegółów po powrocie do domu :-)
Obiecałem napisać coś więcej - no cóż,"kobyłka u płota".
Pierwszy zamysł przejechania 500km powstał jeszcze zimą. Początkowo miał to być wypad w okolice Warszawy i powrót. Przed "długim weekendem" dostrzegłem jednak możliwość połączenia takiego wyjazdu z odwiedzeniem znajomych, rodziny, pewnych miejsc w których jeszcze nie byłem i stąd pomysł na Gdańsk, oraz powrót przez Ostródę i Łowicz.
Jazda do Gdańska miała potrwać nie dłużej niż 24 godziny - takie było założenie i cel wyjazdu. Prognozy meteo nie były korzystne. Śledziłem je od ponad tygodnia na różnych portalach pogodowych. Zapowiadano dużo deszczu i niekrzystny, wiejący z północy wiatr. Zastasnawiałem się, czy w takich warunkach wogóle dojadę do tego Gdańska. Kolega wilk zdecydowanie mi odradzał tę próbę w takich warunkach. Czas płynął nieubłaganie, trzeba było podjąć ostateczną decyzję - pojechałem. Start w środę o godz.13.30. Ciepło, słonecznie, lekki wiatr najczęściej pomagał. Jak na swoje możliwości zacząłem szybko. Średnia około 26 do 27 km/h. Trwało to mniej więcej przez 195 km, do Nieborowa pod Łowiczem.
Chwilę wcześniej zaczęło się gwałtownie chmurzyć. Lunęło w momencie. W momencie byłem przemoczony. Jechałem przez las - nie było co marzyć o schowaniu się gdziekolwiek. Po kilkunastu minutach jazdy w ulewie dotarłem do stacji benzynowej w Nieborowie. W barze czekałem ponad dwie godziny aż przestanie padać. Zjadłem w międzyczasie kolację, żałowałem, że nie było się gdzie zdrzemnąć. W dalszą drogę ruszyłem już po 23.00.Po jakichś 40 km, w Kiernozi znowu przeczekiwałem burzę - tym razem trochę mniej niż godzinę. Gdy wyruszyłem dalej - zaczęło się najgorsze. Najgorzej na tym wyjeździe dokuczył mi brak snu. Kilkakrotnie zjeżdżałem na przystanki PKS na jakieś 15 lub 30 minutowe drzemki. Mnóstwo czasu na to straciłem, ale dosłownie zasypiałem na rowerze i musiałem robić te przerwy. Gdy w zeszłym roku jechałem tak przez Bieszczady problem prawie nie istniał. Świt zastał mnie koło Płocka. Ciekawostka : tam są dwa mosty przez Wisłę i na każdym jest zakaz ruchu dla rowerów! Umówmy się, że przefrunąłem :-). Dzień wstał pogodny, ale wiatr zmienił kierunek. Początkowo wiał z północnego wschodu, następnie z północy i do końca dnia się nasilał. Apogeum było w Grudziądzu : droga już prosto na północ, wiatr już tylko z pólnocy. Jak na moje wyczucie osiągał 6-8 m/s. Moja prędkość spadała nawet do
18 km/h.W ciągu doby przejechałem trochę ponad 400 km. Wskutek przemoczonego nocnymi deszczami ubrania poobcierałem się w okolicach siedzenia, dokuczało to coraz bardziej. Cała droga zajęła mi 30 godzin. Dojechałem do celu bardzo, bardzo zmęczony. Pod względem wyniku - porażka.Była to jednak niezła próba charakteru, ogólnej wytrzymałości i odporności.Niezły sprawdzian i nauczka przed planowanym startem w Bałtyk-Bieszczady Tour.
Miałem ze sobą trochę bagażu. Spakowałem się w dwie małe sakwy Crosso. Łączna waga : 6,5 kg.
Poza tym bardzo przyjemny pobyt w Gdańsku (dzięki Justyno i Remigiuszu). W Ostródzie odwiedziłem przyjaciół (pozdrowienia dla Oli i Edka), których nie widziałem kilka lat. W Łowiczu tradycyjnie zajrzałem do mojej jedynej Siostrzyczki. Był też efekt krajoznawczy, bo po raz pierwszy w życiu byłem w Malborku i w Grunwaldzie. No i te trzy dni powrotu to absolutny luzik w porównaniu z drogą do Gdańska :-) Dane wycieczki: Dystans : 534.32 km (0.00 km teren) Czas : 24:49 h Vsr : 21.53 km/h Podjazdy : 1000 m
Vmax : 60.80 km/h Temp : 20.0 'C
Niedziela, 25 kwietnia 2010Kategoria powyżej 300
Dzień siódmy, czyli powrót ze zlotu.
Istebna-Żywiec-Sucha Beskidzka-Stróża-Myślenice-Gdów-Niepołomice-Nowe Brzesko-Solec Zdrój-Stopnica-Staszów-Ostrowiec Dane wycieczki: Dystans : 304.62 km (0.00 km teren) Czas : 16:05 h Vsr : 18.94 km/h Podjazdy : 2200 m
Vmax : 52.40 km/h Temp : 15.0 'C
Czwartek, 11 czerwca 2009Kategoria powyżej 300
NS - Grybów - Gorlice - Jasło - Krosno - Miejsce Piastowe - Domaradz - Brzozów - Sanok - Lesko - Ustrzyki Dolne - Stuposiany - Ustrzyki Górne - Wetlina - Cisna - Komańcza - Daliowa - Dukla - Nowy Żmigród - Gorlice - Grybów - NS.

Bieszczady mają w sobie magię, która przyciąga różnych szaleńców. Dzisiaj odbywał się tam "Bieg Rzeźnika". Biegnie się czerwonym szlakiem z Komańczy do Ustrzyk Górnych przez połoniny. Jakieś tam 75 km. W Komańczy w kawiarni spotkałem Wojtka z Kielc, który tam startował i stąd też nawiązałem do nazwy biegu. Swoją drogą, to kiedyś przymierzałem się do startu w tym biegu.
Wczorajszy pierwszy wpis dotyczący mojej wycieczki w Bieszczady był robiony na szybko z komóry, teraz na spokojnie kilka szczegółów.
Zabawa zaczęła się w środę około 20.00 i skończyła w czwartek około 20.00.
Wyruszyłem na noc, żeby zaoszczędzić sobie nocnego finiszu, bo to by mogło być zbyt trudne. Jazda nocą zapewnia spokój i ma swój urok, ale :
- młodzież wracająca z dyskotek pieszo i autami zachowuje się jakby nie znała
zasad savoir-vivre'u (językoznawcy niech wybaczą pisownię)
- sakramencka mgła w okolicach Domaradza sprawiła, że nie zauważyłem drogowskazu
na Sanok i nadłożyłem około 20 km w poziomie i 100 m w pionie. Nic wielkiego
się nie stało, bo wtedy jeszcze łudziłem się, że może 500 wyjdzie :-)
- fatalnie się jeździ podjazdy w nocy. Jak widzę przed sobą podjazd to dobieram
zawczasu przełożenia, oceniam też jego długość i odpowiednio rozkładam siły.
Nocą natomiast wszystko to jest dopiero reakcją na to co czuję w udach i trudno
jest taki podjazd pokonywać racjonalnie. Na wypłaszczeniach przed szczytem
człowiek głupieje trochę : czy to już z górki czy jeszcze nie.
Noc jakoś przetrwałem. Po świcie zaczęło się robić chłodno, a trochę później zaczęło się robić sennie. Żeby nie zasnąć i nie spaść z roweru uciąłem sobie
15-minutową drzemkę na przystanku PKS. Bardzo pomogła! To lepszy pomysł niż kawa lub obmycie twarzy w zimnej wodzie. Powtórzyłem to jeszcze około 16.00
Gdyby ktoś miał okazję przejechać się nocą przez Brzozów to koniecznie polecam!
Bardzo zadbane miasto i pięknie oświetlone.
Od Ustrzyk jednych do drugich padał mi deszcz. Coś około 2 godzin. Z cukru nie jestem i dałem radę, ale w butach miałem mokro już do samego domu. W sumie i tak nie było źle, bo pogoda miała być według ostatnich prognoz jescze gorsza. Liczyłem na trochę szczęścia i tym razem się udało.
Zabawa była zabawą do jakiegoś 385 km. Później już zaczęły się schody. Nie masakryczne, ale tempo spadło i za nic nie chciało przyspieszyć. Był to kryzys energetyczny spowodowany "niedożywieniem". W pewnym stopniu pomogły dwa batony zbożowo-owocowe. Oto czym się żywiłem po drodze :
- czekolada (1,5 tabliczki). Wyjątkowo tym razem jakoś "nie chciała wchodzić"
- batony o których pisałem wyżej(10 szt)
- kanapki z dżemem(2 szt)Więcej się nie zmieściło do plecaczka,bo zbrałem jednak
ubranie przeciwdeszczowe
- w Cisnej zjadłem w knajpie normalny obiad
- piłem soki owocowe, wodę mineralną i colę. Chyba ze 40 zł na to wydałem, bo ze
względu na święto i porę nocną kupować mogłem tylko w knajpach i stacjach
benzynowych.
Jeśli chodzi o wyżywienie to mam chyba "lukę w wykształceniu", bo coś to nie było tak - jescze nie do końca wiem co.
Odpoczynki miałem trzy : dwie drzemki o których pisałem i obiad, który zjadłem spokojnie, powoli nie spiesząc się, posiedziałem jeszce chwilę - razem z pół godziny.
Poza tym mnóstwo postojów : zakupy, przebieranie się(trzy razy deszcz), siusiu
i diabli wiedzą co jeszcze. Rozumiem odpoczynek, ale te inne postoje trzeba ograniczać do minimum bo to tylko strata czasu. Wycieczka zajęła mi 24 godz, jechałem 20 godzin, odpoczywałem 1 godzinę, 3 godziny przeleciały między palcami.
Mam taką wadę, że nie potrafię wyspać się przed podróżą. Emocje nie dają zasnąć.
Tym razem i tak było nieźle bo spałem kilka godzin, prawie normalnie. Natomiast po przyjeździe poszedłem spać 0 22.30 i spałem jak kamień do 6.30. Wstałem wypoczęty i co mnie najbardziej ucieszyło - "na swoich nogach". Po południu wsiadłem na rower i pojechałem do Krakowa skąd słowa te piszę. To chyba najlepszy dowód, że cały ten wyjazd nie był jedynie szaleństwem, że przygotowałem się do niego.
Wszystkim "komentatorom" dziękuję za okazane uznanie. Powyższy tekst może jest w części odpowiedzią na zadane przez Was pytania. Dane wycieczki: Dystans : 467.00 km (0.00 km teren) Czas : 20:02 h Vsr : 23.31 km/h Podjazdy : 4495 m
Vmax : 63.80 km/h Temp : 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl