transatlantyk
Annopol
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 184002.75 km
  • Km w terenie: 274.50 km (0.15%)
  • Czas na rowerze: 343d 00h 15m
  • Jeżdżę z prędkością średnią: 22.35 km/h i wcale się tym nie chwalę
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Szukaj

Moje linki

Miki

Michał Wolff

Transatlantyk stary

Transatlantyk nowy

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy transatlantyk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 23 lipca 2011Kategoria Focus, powyżej 300
Jak to było z tym BB Tourem

21.07 - godz. 20.33 - Kraków Główny. Spotykam się z Waksmundem w pociągu do Świnoujścia. Nie umawiając się wcześniej kupujemy po kilka piw i po gazecie na drogę. Gazety okazały się takie same :-) W pociągu luz. Mieliśmy cały przedział dla siebie.

22.07 - godz. 8.15. Nie spóźniony pociąg przyspieszony dojeżdża do Świnoujścia. Przez chwilę szukamy biura wyścigu i organizatorów bo jakoś żaden z nas adresu nigdzie nie zanotował :-)
- godz. 11.00 - 16.00 . Serwisujemy rowery i jemy, jemy, jemy....
- godz. 16.00 - przyjeżdża Michał Wolff. Idziemy na pierogi.

23.07 - godz.7.00 - już po toalecie i śniadaniu. Psuje mi się licznik przy rowerze. Nie udało się go zreanimować do samych Ustrzyk.
godz. 8.00 - Start honorowy. Pada , leje, znowu pada i znowu leje. Jadę kilka godzin w parze z Andrzejem Włodarczykiem. Później wycofa się z powodu kontuzji. Mamy wiatr w plecy lub prawie w plecy.
W Gulczewie z okna macha i wykrzykuje pozdrowienia nasz mietek .
godz. 10.45 - pierwszy punkt kontrolny w Płotach. Dogania mnie Wax. Ze dwie godziny będziemy jechać w jednej grupce.
godz. 15.00 - mniej więcej. Przed Wałczem przestaje padać. Suchy asfalt !!! Szalony
ruch samochodów osobowych.
godz. 16.35 - PK (punkt kontrolny) Piła - syn przyjaciół przynosi mi soki jabłkowe z Tymbarku.
godz. 18.30 chyba - w Wyrzysku czeka na mnie cinek. Będziemy jechać razem około godziny. Potem zawróci by wykąpać następcę tronu :-)
godz. 19.50 - PK Kruszyn pod Bydgoszczą. Na wjeździe mijam się z wyjeżdżajhącym Waksmundem. Następne spotkanie będzie w Ustrzykach. Za to przy stole pałaszuje obiad Michał W. Gadamy chwilę. On wyjeżdża trochę przede mną. Dogonię gpo za jakieś dwie godziny. Będziemy jechać razem mniej więcej do Grójca.

24.07 - godz. 2.05 - PK Włocławek wita nas nawierzchnią od której wypadają plomby z zębów, a nawet zęby w całości. Taką samą nas pożegna. Na szczęście na punkcie ludzie bardzo sympatyczni..
Jedziemy drogą na Płock prowadzącą tuż nad Wisłą, a właściwie zalewem. Pięknie wygląda to o świcie, gdy słońce wschodzi za zalewem.
godz. 5.05 - PK Gąbin. Michał ma problemy z kolanami. Zostaje z tyłu, żeby kombinować z ustawianiem siodełka.
godz. 8.14 - PK Guzów za Sochaczewem. Piękna pogoda, dobre jedzenie. Przebieram się w krótkie ciuchy (markowe, 1008). Dojeżdża Michał. Skraca maksymalnie postój - wyjeżdżamy razem. Wiatr w pysk. Jedziemy w parze - w zasadzie prowadzę cały czas do Grójca, Michał ciągle nie może dojść do ładu z kolanami.
godz. 11.40 - PK Grójec. Michał zostaje dłużej, żeby odpocząc. Wyjeżdżam sam.
godz. 17.00 - Dojeżdżam do Iłży. Oberwanie chmury. Przeczekuję z 15 minut na przystanku.
Za kilometr punkt kontrolny. Przebieram się w długie ciuchy. Nie pada, ale już jest chłodno.
godz. 19.00 - Ostrowiec Świętokrzyski. Tutaj - w swojej firmie - mam zaplanowany odpoczynek i trzy godziny spania. Oczekuje mnie czteroosobowy komitet powitalny z kawą, gorącym rosołem; jest prysznic, rozłożona kanapa i śpiwór. Sen zrobił mi doskonale. W tak zwanym międzyczasie wyprzedził mnie Michał Wolff. Ma ze dwie godziny przewagi.
godz. 23.15 - wyjeżdżam z Ostrowca z nowymi siłami. Jeszcze w mieście wyprzedzam trzech zawodników. Dostałem w czasie snu multum sms-ów . Oczywiście większość od naszych forumowiczów. Bardzo wzruszający był sms od osoby podpisującej się mdudi, która do tego stopnia jednoczyła się z nami w wysiłkach, że aż piwo na tę okoliczność konsumowała :-). Jechało mi się doskonale do Kolbuszowej. Potem jednak zaczęła męczyć senność. Piętnaście minut drzemki na przystanku załatwiło sprawę.

25.07 - godz. 6.40. PK "Pod Skrzydłami" zaraz za Rzeszowem. Kiepskie jedzenie. Wypijam kawę - jadę dalej. BŁĄD !!! Już po jakichś 20 km "odcięło mi prąd". Zjeżdżam na stację benzynową. Ratuję się Colą i batonami, które miałem ze sobą. Pomaga.
Spotykam się z Kondorem (rowerzysta taki). Jedziemy razem, ale on najczęściej zasuwa do przodu i filmuje mnie. Teren coraz bardziej pagórkowaty. Za Leskiem kończą się żarty - zaczynają się góry. Nie po takich górach się jeździło - ale nie było wtedy 900 kilometrowego wstępu :-) Teraz każdy metr przewyższenia to ciężki wysiłek.
Kondor wraca do Sanoka. Żegnamy się w biegu, bo z przodu widać zawodnika, którego trzeba wyprzedzić :-) Udało mi się to niemal natychmiast. Rozpędziłem się na maxa z górki i podjazd pokonałem nie zmieniając przełożenia. Za chwilę powtórzyłem manewr i zawodnik został daleko z tyłu. Dostałem niesamowitego "pałera". Jechało mi się wspaniale. Zaczyna się podjazd w Ustianowej niezbyt stromy, ale bardzo długi. Przede mną wściekle czarne chmury - oj będzie się działo. Nie ma sensu przebierać się w długie ciuchy - i tak przemoknę, a czasu szkoda, bo wiem, że na plecach mam kilku zawodników. Rzeczywiście nadchodzi ulewa. Ciągnę mocno pod górę, auta chlapią niesamowicie, ale i tak przemokłem już kompletnie. Okulary spuszczam na czubek nosa i patrzę troszkę nad nimi. I kogo widzę? Michał przebiera się na poboczu! Mam go !!! Ciągnę ile sił pod górę. Przeczuwam, że Michał zrobi wszystko aby mnie wyprzedzić. Niedługo szczyt podjazdu i zjazd do Ustrzyk Dolnych. Przestaje padać, wychodzi słońce. Należy skręcić w prawo i minąć Ustrzyki bokiem. Nie bardzo wiedziałem w którym miejscu mam skręcić, a brakowało czasu na studiowanie mapy. Pojechałem przez Ustrzyki. Będzie dalej, za to bardziej płasko. W Ustrzykach korek, musiałem zwolnić. Za Ustrzykami coś nie mogłem się już rozpędzić. Nadchodził kolejny kryzys.
godz. 13.20 - PK "Gęsi Zakręt". Michał już tu był. Pięć minut wcześniej, czyli idziemy łeb w łeb. Do mety jakieś 40 km. Zaczyna się podjazd w Czarnej - najtrudniejszy na całej trasie.
Niestety - to tam przegrałem. Wlokłem się niesamowicie. Kompletnie siadła psychika. Walczyłem wtedy nie tylko z Michałem. Chciałem jeszcze pobić wynik z zeszłego roku, a na dodatek złamać granicę 55 godzin. Momentami wydawało się, że wszystko stracone. Na szczycie odcięło mi prąd po raz drugi tego dnia. Sturlałem się na dół i na stacji benzynowej ponownie Cola i batony i ponownie pomogło. Odzyskałem trochę wigoru. Cisnę z całych sił.
Jadę już na stojąco, bo każda próba "usiąścia" powoduje pożar w miejscu do tego siedzenia
służącym. Znak drogowy : Ustrzyki G. - 14 km. Mam pół godziny czasu, żeby te 55 godzin pokonać. Wystarczy jechać 28 km/godz - droga płaska, nie taka znowu filozofia. Licznik zepsuty - nie mogę kontrolować prędkości. Idę w trupa. Pół kilometra przed metą wyprzedzam jeszcze kogoś, ale on startował 20 minut po mnie, więc to nie ma znaczenia innego niż jakieś emocjonalne i JEST, JEST, JEST META. DOJECHAŁEM !!! Dane wycieczki: Dystans : 542.00 km (0.00 km teren) Czas : 20:51 h Vsr : 26.00 km/h Podjazdy : 1216 m
Vmax : 50.50 km/h Temp : 13.0 'C

Komentarze
Wielki szacun :)
Janusz507
- 18:19 niedziela, 7 sierpnia 2011 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa lasie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl